Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 lutego 2012

Dla przyszłych pierwszaków i jeszcze młodszych dzieci.Zanim dziecko zacznie czytać


Dorosły na ogół nie ma świadomości ile funkcji zostaje uruchomionych podczas nauki czytania (nie musi - fachowcy - czyt. ja - podpowiedzą) i wiele rodziców ze zdenerwowaniem ćwiczy z dzieckiem tę umiejętność. Tymczasem, zanim dziecko zacznie uczyć się czytać, można mu tą późniejszą naukę ułatwić. Ucząc się czytania uruchamiamy przede wszystkim uwagę, pamięć, spostrzegawczość wzrokową oraz najważniejszy podczas nauki czytania – słuch fonematyczny. Słuch fonematyczny jest to taki słuch, który pozwala wychwycić najmniejszą cząstkę wyrazu czyli fonem – głoskę. Dzieci zanim uczą się czytać, razem ze swoimi nauczycielami (przeważnie w przedszkolu, oddziałach przedszkolnych i pierwszej klasie) ćwiczą głoskowanie – potocznie nazywane przez rodziców literowaniem. Literę się widzi/pisze – głoskę słyszy, więc razem z dziećmi niepisatymi i nieczytatymi głoskujemy. Trudna umiejętność. Zanim zaczynam z dziećmi głoskować, staram się najpierw uwrażliwić ich słuch wiec organizuję zagadki słuchowe – nasłuchujemy odgłosów zza okna i odgadujemy co to jest, słuchamy nagranych dźwięków przyrody lub też dźwięków, które wydają domowe urządzenia ( nawet stukanie łyżeczki o szklankę),  samochody, karetki, wiertarki i co tylko przyjdzie mi do głowy. Oto pomysły na  zabawę rozwijającą słuch...

Zabawa 1 – Kartka grająca

Wszyscy zapewne znają zabawę „Ciepło – zimno”? Tutaj zamiast fantu do chowania, chowamy kartkę grającą. (Dźwięk takiej kartki nie jest najłatwiejszy do usłyszenia, więc jest doskonały do usprawniania słuchu.) Dziecko wychodzi za drzwi, kartkę chowamy tak aby wciąż grała. Zadaniem dziecka jest odnaleźć kartkę idąc za dźwiękiem. Aby nie było nudno – zmieniajcie się z dzieckiem, niech ono chowa kartkę, potem tatuś lub ktokolwiek tylko chce . To, że niektóre dzieci nie radzą sobie z odnajdywaniem kartki lub długo nie odnajdują, niczego nie przesądza. Po prostu więcej czasu trzeba będzie poświęcić na ćwiczenie słuchu. Im wcześniej zaczynamy takie zabawy – tym lepiej – łatwiej.

Zabawa 2 – Za kocykiem

Przygotujcie trzy wydające dźwięki przedmioty (szklana kuleczka – dźwięk upadania na stół/podłogę, klocek drewniany i plastykowy dla wychwycenia różnicy przy stukaniu nimi np. o stół). Pokażcie dziecku jakie dźwięki wydaje dany przedmiot, niech samo spróbuje wydawać dźwięki, a następnie chowamy się za kocykiem. Zadaniem dziecka jest zgadnąć, którym przedmiotem stukasz mamo/tato, schowana/y za kocykiem. Jeśli to dla dziecka jest zbyt łatwe – liczbę przedmiotów zwiększamy lub utrudniamy poprzez upodobnienie przedmiotów: różnej wielkości dzwoneczki, piłeczki – różnica między dźwiękami będzie słyszalna, lecz niewielka i jeśli dziecko wychwyci różnicę możecie puchnąć z dumy.



Następnie możemy zacząć z dzieckiem dzielić wyrazy na sylaby. Łatwe –w taki sposób jak wołanie przez okno, chociażby. Dzieci naturalnie dzielą wyrazy. Np. Wołamy misia do domu: Mi – siu do do- mu; czy też łyżeczkę: ły- żecz- ko do ta- le- rza... w dzieleniu na sylaby pomaga klaskanie



Samo ćwiczenie głoskowania zaczynamy od tego, że sami głoskujemy. Na spacerku, wioząc dziecko samochodem czy wózkiem (możemy się tak bawić już z dwulatkami nawet) zadajemy mu łatwe zagadki typu: o- k – o, l – o – d – y, m-a-m-a ... Co powiedziałam/ powiedziałem? ...pilnując aby głoski wymawiane były krótko. Nie ma mowy o: em – a – em – a – nie wolno, dlatego od razu odradzam laptopy edukacyjne, gdyż tam właśnie tak wygląda głoskowanie wyrazów. W każdym, który sprawdziłam.  Jeśli dziecko bezbłędnie zacznie odgadywać to co my głoskujemy, możemy je prosić aby samo przegłoskowało łatwe wyrazy – najpierw trzy lub czterogłoskowe. Najłatwiejsze dla dzieci to: oko, ucho, ul, mak, lala, kot, Ola, Ala, Ela, loki, lato, las, lis, lody... szukamy wyrazów w których nie ma upodobnień typu; lef (lew), pjes (pies), kfjat (kwiat). Najłatwiejsze.



O ćwiczeniu spostrzegawczości wzrokowej, sprawności motorycznych – ciała, rąk i paluszków – wkrótce. Proszę zadawać pytania jeśli wyda się państwu coś niezrozumiałego…

wtorek, 28 lutego 2012

Hmm...

Dzisiaj zmieniam nazwę bloga. Nie mogę nazywać już go "Moja pasja"... znalazłam masę blogów zatytułowanych właśnie w ten sposób..."Moja pasja - szydełkowanie"na przykład...brrr
Mało oryginalne się to stało i przestało mi się podobać oraz pasować...tak... Właściwie pasować też przestało. Jakoś tak pomysł ewoluował, zupełnie nie w tym kierunku, w którym zamierzałam/zmierzałam początkowo. Z racji tego, że ... mimo iż raczkującą blogerką jestem... jestem "czytana", a moje posty są omawiane ( proszę komentować, pytać na blogu i nie krępować się...nie trzeba osobiście), otrzymałam kilka sugestii i podsunięto mi swoimi pytaniami tematy na posty. No i dziękuję za to uprzejmie...

poniedziałek, 20 lutego 2012

Edukacja teatralna

16 lutego oglądaliśmy baśń pt. "Lampa Aladyna". Chodzimy do teatru, gdyż jest to również edukacja. Edukacja teatralna, która  jest istotna dla wszechstronnego rozwoju dzieci: uczniowie zapoznają się z utworami literackimi, poszerzają słownictwo, uczą się różnych sposobów - werbalnych i niewerbalnych - wyrażania emocji, ekspresji,  wdrażają się do właściwego odbioru sztuki i uczestnictwa w życiu kulturalnym...
Popatrzcie, Państwo. Oto fragment obejrzanego spektaklu:
Emocje jakie przeżywa dziecko oglądając spektakl w teatrze - bezcenne. Poniżej wstawiam również  film, w którym starałam się sfilmować dla Państwa tą dziecięcą radość. Mimo ciemności jakie panowały na widowni, coś nie coś udało mi się "wyłapać". Mimo wszystko przepraszam za jakość ... bardzo mocno przepraszam....

niedziela, 19 lutego 2012

Złość



 
Tak sobie ciągle myślę o tym co spotkało mnie i mojego dzieciorka z klasy gdy wracaliśmy z teatru. Wiecie, Państwo, złość, brak obiektywizmu, wyrozumiałości, empatii to taka broń masowego rażenia, która najbardziej uderza w tych wszystkich, którzy są fair/fer pod każdym względem.Zaraz dojdę do tego o co mi chodzi, ale nie byłabym sobą jakbym dygresyjki nie wcisnęła. Gdy wyruszyliśmy do teatru pogoda była kiepska dla dorosłych a fantastyczna dla dzieci, czyli śniegu po pas... i jeszcze dopadywał. Moje trzeciaki są fajne i w miarę rozsądne, ale wiadomo... to tylko dzieci. Więc maszerowałam z nimi przez miasto, a te stworki z buziami odwróconymi do nieba i z jęzorami na wierzchu, bo śnieg pada... a  podobno ma smak genialny, hi hi... I w tym momencie na nic zdały się zajęcia od "zerówki" prowadzone, doświadczenia dokonywane, że śnieg jest brudny i w ogóle ...be.... Jednak raczej przeżyją. Rozumiejąc sytuację - z prywatnym dzieckiem też już nie walczę, szkoda tracić energii - pilnowałam tylko aby szły w dobrym kierunku. I cóż. Ludzie na widok dzieci na ogół się uśmiechają - myślę, że są to osoby mające dzieci lub wnuki... ale jest hm hm "znamienita" większość, która przyjmuje założenie, że: Oto nadciągają niewychowane bachory. Nie wiem czy już nie spotkali się Państwo - jako rodzice (bo ja tak) , że dziecko jest na pewno niewychowane, rozpuszczone ... i  należy mu się lanie. Wspominałam już w jednym poście jak za nami krzyczał staruszek. Przechodząc z dziećmi przez miasto mam wrażenie jakby ludzie - w szczególności starsi ludzie (jak to jest?) - odmawiali nam prawa do poruszania się po ulicach. Zdarza się im nawet popychać dzieci - proszę się nie martwić, Moi Drodzy - o swoje dzieci walczę jak lwica i nic ich złego nie spotka dopóki widzę i wiem co się dzieje, ale jakim prawem? Wyładowują swoje złe nastroje na najsłabszych (czyt. dzieciach) mówiąc o dobrym wychowaniu, sami takowego nie okazując. Wracając z teatru, kuśtykał (chore nogi) za nami pan w wieku mocno średnim, prawie, że wciskając się na trzeciego między  dzieci poustawiane w pary. Nie wiem, nie dosłyszał, czy co...ale ze zwykłej rozmowy wywnioskował coś okropnego dla swoich uszu i wyobrażeń o tym jak powinno zachowywać się dziecko, że nakrzyczał: Coś ty powiedział!? Jak cię palnę w łeb to ja cię wychowam jak nie ma kto!  - Ludzie! Wmurowało mnie w chodnik. Odetchnęłam tylko po to aby zachować swój autorytet wśród dzieci i nie porozmawiać z panem na jego poziomie. Zwróciłam się do niego uprzejmie, aby mi wyjaśnił co powiedziało moje mądre i grzeczne dziecko (akurat na takie trafiło) co go tak wyprowadziło z równowagi. Pan nie umiał odpowiedzieć, za to powiedział, że on musi wychować to dziecko skoro go nikt nie umie wychować. I co? To "niewychowane" dziecko nic się nie odezwało, bo wyuczone jest aby z dorosłymi nie dyskutować. I kogo tu trzeba wychować? Wyjaśniłam panu (choć nie wierzę, że skutecznie), że do dzieci tak się nie mówi i sobie nie życzę takiego zachowania, i... umoralniałam go jeszcze trochę. Pan sapiąc strasznie (pewnikiem niewydolność oddechowa), nie dyskutował ze mną - potrafię widocznie mówić autorytarnym tonem - odszedł grzecznie od nas do swojego sfrustrowanego życia, w którym bije się dzieci... bo nie mają głosu, jak ryby. A wiedzą państwo co powiedziało dziecko? Coś o lodzie i , że jak jest, to się będzie ślizgać - dokładnie nie przytoczę, ale nic niewychowanego i niewychowanym tonem nie powiedział. Zła jestem na dorosłych. Wśród nas - dorosłych jest masę ludzi, którzy nie powinni dorosłymi się nazywać - dorosłość to nie tylko ukończone 18 lat. Żadnych rewelacji nie opiszę, wymieniając paskudne zachowania "dorosłych" -  w szczególności  paskudnych zachowań w stosunku do dzieci... bo mniejsi, słabsi... Tylko dlatego są traktowani przez "większych" z lekceważeniem. To dlatego "więksi" myślą, że mogą bezkarnie klepać dziecko po pupencji - w ramach kary, wrzeszczeć na dziecko... Ciekawe jakby Państwo zareagowali na klapsa od szefa - dlaczego nie? Albo mąż/ żona za karę klapsa sprezentuje...no? I na jeżyka, bo naczynia nie umyte...hi hi. Przepraszam, ale wyobraźnię mam bujną. Powiem szczerze - zdażyło mi się kiedyś poprosić dziecko aby stało za karę, wszelkie środki się wyczerpały, no i diablisko wręcz wylazło z niego... a jam człowiek i tylko to mnie tłumaczy. Zaraz też kazałam siadać, wyobrażając sobie wstyd jaki musi przeżywać. Wolę już z klasy wyprosić, z daleka od ciekawskich spojrzeń kolegów. Ważne jest aby nigdy w życiu karą nie poniżyć... upokorzyć... nie złamać... to jest ważne. I mam nadzieję, że udało mi się - tego do końca pewnym być nie można. Piszę o wszystkich ludziach. Nasze dzieci to są ludzie.
Jak w prawdziwym życiu - jest i druga strona. Prawdziwa druga strona medalu - wtedy kiedy zachowanie takiego człowieka jest nie-ludzkie, nawet nie-dziecięce, ale zdemoralizowane.
 Dorota Zawadzka wywołała dyskusję na Facebooku  o zachowaniach stosunku do   "niegrzecznych" (czyt. zdemoralizowanych) uczniów jakie wykazują   nauczyciele i rodzice terroryzowanych przez nich kolegów. No właśnie.Super- Niania pełna ufności w tego małego człowieka, który pewnie już przeżył w swoim życiu tyle złych historii, ile ja przez całe swoje życie (mam nadzieję) nie przeżyję. Pisała o kierowaniu rodziców na kursy rodzicielstwa... Mimo mojej całej sympatii do pani Doroty, właśnie ze względu na jej podejście do dziecka, w tym wypadku zgodzić się z nią nie potrafię. Oto moja odpowiedź:  
"Szkoła" walczy o "niegrzecznego" ucznia dotąd aż się wyczerpią możliwości. Możliwości jest wiele, ale i one nie starczają na niektóre dzieci. Nie ma możliwości współpracy z rodzicami w takim wypadku - są nastawieni przeciw... wszystkim i wszystkiemu. Od kiedy to możemy wysyłać na kursy dla rodziców? Przecież rodzice musieliby być ubezwłasnowolnieni lub szkoła musiałaby mieć władzę - tego przecież nie chcemy. Cóż Wy Państwo opowiadacie nie znając sprawy od drugiej strony. Gdy wszystkie środki "naprawcze" dostępne w szkole się wyczerpią, trzeba za priorytet brać bezpieczeństwo pozostałych dzieci. Wychowywać powinni przede wszystkim rodzice - szkoła za nich tego nie zrobi - nie da się naprawić popapranego życia takiego szkraba i rodziców, niestety. Czasem trzeba wybrać mniejsze zło. Pełna ideałów byłam dotąd, dopóki mojej córeczce takie "biedactwo" o mało co nie rozbiło głowy kamieniem, dopóki nie pogryzł mojej koleżanki... itp. Nie jego wina była - owszem, ale jak mu pomóc gdy jego rodzice chcą tylko spokoju? Nie tu jest problem, nie w szkole... gdzie indziej... W szkole dzieci mają się przede wszystkim uczyć, a nie patrzeć jak przez całą lekcję nauczyciel walczy z krnąbrnym uczniem. Przykro mi, ale myślę, że nie ma dla nich miejsca w szkole. Naprawdę przykro mi, ale tak myślę. Pozostałe dzieci nie mogą na tym ucierpieć.
Pisałam już, że szkoła to kiepski wynalazek. Tu można jeszcze dodać, że niestety, nie dla każdego ten wynalazek. Jak w życiu. Łotry, nieprzystosowani , niebezpieczni siędzą w zamknięciach. Straszne jest tylko to, że o takie odizolowanie "proszą się" już ci, którzy dopiero zaczynają swoje życie.. już na starcie mając je przegrane. Chodzi mi o uczniów zdemoralizowanych - zaznaczam, a nie o "zwykłe" wiercipięty.
Nie chcę robić nagonki na tych uczniów  - broń Boże. Niech Was, Drodzy Rodzice, nawet nie kusi. Chcę Państwu uświadomić jaki mamy (my - znaczy nauczyciele, dyrekcja szkoły) ciężki orzech do zgryzienia kiedy nasze przekonania i ideały spotykają się z sytuacją, w której nie ma wygranych - taki pat. A tutaj też zawiedli dorośli - ci najbliżsi - rodzice. Oj, zła jestem na dorosłych.

sobota, 11 lutego 2012

Wiele możliwości?




O wiele przyjemniej będzie Państwu się myślało o lekcjach, podczas których Wasze pociechy nie wypełniają książek, gdy wstawię filmik z audycji muzycznej. Niestety wciąż słyszę takie głosy, które mnie zadziwiają... część z rodziców jeszcze teraz... w XXI wieku... myśli, że nauka polega na siedzeniu w ławce z wyprostowanymi pleckami, wypełnianiu książek i zapisywaniu zeszytów... Ba... wędrując z dziećmi do teatru usłyszałam, że: Lesery! Uczyć się nie chcą tylko łażą i czas marnują! - ... no ale tak krzyczał staruszek, który wiedzy o rozwoju dziecka i jego nauczaniu nie posiadł i nie posiądzie, a jego wspomnienia o szkole pochodzą z czasów kiedy biło się dzieci rózgą po łapkach.
Popatrzcie, Drodzy Państwo, czego i jak uczą się Wasze dzieci. Popatrzcie co już potrafią !
W ogóle: popatrzcie!





Przedmioty artystyczne, traktowane czasem zbyt lekceważąco, mają ogromny wpływ na rozwój dziecka. Poczucie rytmu, słuch, kreatywność, logiczne myślenie... dziecko, które uczy się gry na instrumentach (np. flecie) , uruchamia wiele obszarów w korze mózgowej i to takich ważnych, że ... oj...nie jest moim celem wykład, no i proszę zaczynam - jakieś skrzywienie zawodowe ... skracam więc wypowiedź...  te dzieciusie, które często grają, uczą się grać na instrumentach, łatwiej  uczą się  języków obcych... O rozwoju osobowości i wrażliwości już nie wspominam, ale  z czystym sumieniem, że dałam znać wszystkim zainteresowanym, w czym rzecz - kończę swoją wypowiedź. Do następnego wymądrzania...


czwartek, 2 lutego 2012

Wyszaleć się, czyli co widzę w dziecku gdy pozwalam mu być "dzieckiem"



Do przemyśleń skłoniła mnie dzisiejsza zabawa karnawałowa zorganizowana dla dzieciusiów. Nie będę ukrywać, że nie przepadam za zabawami i dyskotekami. Wcale nie z racji tego, że staję się wiekowa - nigdy ich nie lubiłam. Oprócz znoszenia męczącego hałasu - czas upływa mi podczas takiej imprezy na: upoceniu się podczas tańca, wyłapywaniu "moich" dzieci z różnych zakamarków szkoły, zachęcaniu do tańca maruderów podpierających ścianę i włażących na drabinki, ciągłym chodzeniu do klasy, bo dzieciom chce się pić i ... uciekaniu przed wzrokiem rodziców. Tak, tak Drodzy Państwo. Mam świadomość (wszyscy nauczyciele mają), że jestem przez rodziców uczniów naszej szkoły obserwowana i nie liczę na to, że z zachwytem... Mimo, że przestało mi to przeszkadzać i przestałam się tym przejmować, ba... zauważać nawet -  to gdzieś tam, z tyłu głowy, pali się czujne światełko. Jednocześnie, do tego jękolenia dodam, że na zabawy karnawałowe chodzę bez narzekania. Taka "Zabawa" jest bardzo ważna dla dzieci. Widząc tą radość i wielkie emocje na buźkach dzieci kiedy ogłaszam, że: Będzie bal - nawet nie mrugam okiem. Maszeruję i staram się podczas takiej zabawy znaleźć coś fajnego i dla mnie.
 W tym roku zabawa odbyła się na korytarzu (z powodów ważnych) ale prowadzący zabawę:  ge - nial -ni! Trudno mnie w takich przypadkach zadowolić, bo nie znoszę kiedy dzieciusiom marnuje się czas na byle co, więc można mi wierzyć na słowo. Jedną z wielu zalet było to, że prowadząca świetnie zajęła się dziećmi i dlatego mogłam się zająć jedną z moich ulubionych czynności - obserwacji.
Obserwacja moich "trzeciaków" sprawia mi masę frajdy. Dzieci są ... Takie jakieś... ni to dzieci, ni to nastolatki... Gdy usłyszały piosenkę rozpoczynającą zabawę "Pociąg", prychnęły pogardliwie, że to do przedszkola raczej, co nie przeszkodziło im się później świetnie bawić przy piosenkach dla różnych grup wiekowych. Wprawdzie trochę ich  (bardzo pedagogicznie) przekupiłam, że jak się teraz powygłupiają to zorganizujemy sobie "dorosłą" dyskotekę... ale co tam... Kacper sam do mnie podszedł na koniec i oznajmił:
- Proszsz pani, bardzo fajna ta zabawa... najlepsza.
Uśmiechy na buziakach - to najważniejsze. Chłopcy popisywali się przed dziewczynkami,niektórzy pozowali do zdjęć, kilka dziewczynek troskliwie zajmowało się najmłodszymi...  za moich czasów nie było  takich fajnych, starszych koleżaneki.. Nie biegały - tańczyły. Podczas poczęstunku miód spływał na moje serce - dzielili się nawzajem, karmili i poili bez jakiegokolwiek samolubstwa. Są niesamowici - akceptują siebie z wadami i zaletami jakimi posiadają...pewnie, że z jednymi bawią się częściej, z innymi rzadziej, ale nikogo nie piętnują... Uśmiechają się do siebie i... po prostu są tak zgrani, jak zgrani być powinni. Uwielbiam na nich patrzeć, - na to jak się bawią, jak rozmawiają, jak szaleją.... Zawsze to wiedziałam, ale dzisiaj wyjątkowo to czułam ... w momencie kiedy mogły zachowywać się jak dzieci, poczułam jak strasznie ich lubię. Wszystkich. Drodzy Rodzice - fajne te Wasze dzieciaki...