Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 3 stycznia 2016

Pożegnanie z króliczkiem...

            No i znowu zmiana. I znowu nie wiadomo co będzie i jak będzie.
Właściwie „sześciolatek” w pierwszej klasie budził mój opór prawie od początku... no właśnie: PRAWIE OD POCZĄTKU. Bo na początku pomysł mi się spodobał. Głównie dlatego, że już pięciolatki musiały wyjść spod stołu i ruszyć do placówek edukacyjnych aby odbyć roczne przygotowanie przedszkolne, a zawsze to... wcześniej niż było wcześniej czyli w wieku lat sześciu. Im wcześniej dziecko rozpocznie naukę tym lepiej więc, w pierwszej fazie, rokowało to świetnie. No, ale zaraz za ciosem zmieniono podstawę programową wychowania przedszkolnego, a głównie, ku mojej rozpaczy, podstawę programową oddziałów przedszkolnych... rocznego przygotowania przedszkolnego. Dzieci miały nie czytać, nie poznawać liter ponieważ... nie, nie będę podawać cytatów z najdurniejszej pozycji jaką zakupiłam zaraz na początku reformy... nie podam nawet tytułu aby nie być pociągniętą do odpowiedzialności jakiejkolwiek... ale podam tylko główną myśl owej bezsensownej zmiany, a mianowicie, że dzieci uczące się według starej reformy, marnowały czas poznając litery i ucząc się czytać a później ucząc się pisać i czytać... że to niepotrzebne i bezcelowe, i że od teraz dziecko ma tylko osiągnąć gotowość szkolną.
I się zaczęło dziać niedobrze. Bo kiedy nie ma przymusu do nauki liter to? Co się dzieje? Kiedy nie ma przymusu do nauki czytania to? Co się dzieje? W pierwszych latach (w pierwszym roku), nauczyciele przedszkoli uczyli dalej liter, ćwiczyli głoskowanie ale później zapanował trend na lans... w teatrach i innych ustrojstwach aby pokazać jak dzieci pięknie rysują,śpiewają, tańczą i recytują... i które przedszkole/ szkoła ma więcej dyplomów. Czasu na przygotowywanie do klasy pierwszej zostawało więc mało. Za mało. Efektem tego gros dzieci nie głoskuje, nie potrafi kolorować obrazków, a litera to dla większości maluchów jak chiński znak dla nas – dorosłych. Źle. Bardzo źle się stało. Tym bardziej, że litery, których uczy się dzieci w klasie pierwszej mają moc zawijasów, esów- floresów, z którymi niewprawna ręka sześciolatka sobie nie radzi. Do tego dochodzi etap rozwojowy na jakim znajduje się mała istota o której piszę
 (czyt. http://agnieszkafigiela.blogspot.com/2012/06/dlaczego-szesciolatek-to-nie.html). 
Trudno i nauczycielom i dzieciom.
No ale... jakoś się nauczyciel, wykształcony przecież człek, dostosował. Dostosował metody pracy i młodszemu uczniowi w klasach I – III żyło się i uczyło niezgorzej. Gorzej w klasach czwartych. Szok przeżyli uczniowie, nauczyciele i rodzice. Nauczycieli klas starszych nikt nie „tresował” jak pracować z maluchami... zresztą mieli się wykazać wynikami na koniec klas szóstych więc... Czyj to problem, że maluch ma myślenie konkretno-wyobrażeniowe, że wolniej pisze i czyta? Że mapa dla niego to obraz abstrakcyjny a potęgowanie i ułamki to... zmiłujcie się wszyscy święci? I że nie ma na to lekarstwa, bo tak przebiega rozwój dziecka?

Nasi wielcy myśliciele poprawiali klasę pierwszą – w sensie podstawę programową - i nic poza tym. Konkursy ogólnopolskie przekraczały możliwości przeciętnego a... nawet i zdolnego „króliczka”, który zawsze zostawał ciut z tyłu za swoimi starszymi kolegami... Żal było patrzeć. Pozostawało czekać aż w pierwszych klasach będą tylko sześciolatki i wszystko się jakoś dostosuje... i nauczyciel i wymagania. I może z czasem i podstawa programowa. Wystarczyło to wszystko pięknie poprawić, dostosować, przećwiczyć tego i owego i byłoby dobrze. I co teraz? Kto uratuje maluchy, które już są w szkole? Które już są w gimnazjum? Te króliki doświadczalne?  Bo pomysł o ponownym zapisaniu do „...” ich nie uratuje. Żal.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz