Szkoła bardzo często okazuje miejscem do którego dziecko przychodzi z radością, rodzice przychodzą z miłym uśmiechem na twarzy i chcą rozmawiać z nauczycielem, współpracować ze szkołą, przynosić dla dzieci cukierki, kartki do rysowania...naprawdę... To nie jest wizja przyszłościowej szkoły lub jakiejś innej idealistycznej wizji według Stanisława Lema. Tak się dzieje naprawdę. Tak się dzieje naprawdę w pierwszych dniach września, kiedy to nasze dziecko zaczyna chodzić do pierwszej klasy. Przypominają sobie Państwo? Cóż się stało, że nagle przestaliśmy* się interesować szkołą? Pozytywnie interesować... a nagle zaczynamy odczuwać niepokój przed przyjściem na rozmowę z nauczycielem, przed zajrzeniem do plecaka i obejrzeniem dzienniczka? Dlaczego nauczycielka stała się jakaś wredna i wymyśla „głupoty”? Dlaczego zaczynamy cieszyć się z każdego potknięcia nauczycieli i dyrekcji? Dlaczego nasze nastawienie tak bardzo się zmieniło od tych: pierwszych dni września, kiedy to nasze dziecko zaczyna chodzić do pierwszej klasy. Odpowiedź istnieje i być może, że nawet zdają sobie Państwo sprawę dlaczego tak jest... ale ja jeszcze ze swojej strony dołożę radę jak zmienić swoje negatywne myślenie i „złe” emocje związane ze szkołą jako instytucją.
Moi Drodzy! Szkoła to nie jest dobry wynalazek, ale niczego lepszego jeszcze nie wynaleziono – tak wrosła mi ta myśl w głowę, że traktuję ją jak własną... a przez pewien czas myślałam nawet, że ja to zdanie wymyśliłam... niestety, ostatnio odkryłam, że jednak nie. Zbyt dużo pedagogów to powtarza... pomyślałabym, że powtarzają po mnie gdyby nie to, że ich nie znam osobiście... No cóż. W każdym bądź razie ja – nauczycielka uwielbiająca swoją pracę – podpisuję się obiema rękami pod tą „złotą” myślą. A dlaczegóż? Dlatego, że (powtarzam za moim ulubionym anty – pedagogiem) szkoła sprawia, że na człowieku kończącym szkołę pozostaje piętno złego, średniego, niegrzecznego...i tak dalej... ucznia, z którego to piętna trudno mu się otrząsnąć przez długi okres swojego dorosłego już życia. Wielu z rodziców, którzy maja negatywne wspomnienia związane ze swoim „chodzeniem” do szkoły zaciska pięści i zęby na sam dźwięk dzwonka i głosu nauczyciela. Rozumiem. I już spieszę z pomocą.
W dużej mierze wynika to z oceniania. Właśnie dlatego, że nasze dzieci przynoszą do domu oceny zmieniamy swoje nastawienie do całej szkoły. Pomijając osobowość ludzi, którzy w szkole pracują i których możemy nie lubić, bo mamy swoje predyspozycje „lubienia”, przestajemy lubić wszystkich, bo: Oni wszyscy tacy sami. Budynek szkolny przestaje nam się podobać nie dlatego, że nagle kolory ścian wyblakły ale dlatego, że nasze dziecko przyniosło uwagę w dzienniczku. A jak dostał uwagę to? Żeby mnie nikt źle nie zrozumiał , uwagę dostał bo łamał zasady obowiązujące w szkole lub poza nią...ale odbieramy to tak: Mojemu dziecku jest źle w szkole, nikt go nie rozumie... a w ogóle szkoła jest nieprzystosowana dla dzieci, bo nie mogą się wyszaleć. Nikogo nie ganię za takie myślenie, co więcej... rozumiem... ba - nawet uważam, że zawsze rodzic powinien stać po stronie swojego dziecka, ale... No właśnie... ale... Odbieramy oceny naszego „dziubdziusia” i jego uwagi bardzo osobiście. Nie jako ocenę jego umiejętności i tego, że: musi jeszcze popracować, ale jako ocenę dziecka jako osoby. Nie dostał złej oceny z „mnożenia” tylko: jest zły z matematyki! - to jest nasz przykładowy odbiór oceny. Moje dziecko jest słabe, złe, dobre, bardzo dobre – tak zazwyczaj odbieramy i dlatego jesteśmy sfrustrowani. Tymczasem, Moi Państwo, Państwa dzieci są cudowne, wspaniałe i najważniejsze na świecie i tak powinni Państwo myśleć. Ocena nie pokazuje jakie jest dziecko, ale co umie a czego jeszcze nie umie... nawet ocena z zachowania nie jest oceną Waszego dziecka, a jego zachowania. Gdy potraktują Państwo ocenę jako wskazówkę do pracy/ pomocy dziecku w opanowaniu treści, które mu są „potrzebne”, do zmiany jego zachowania na lepsze... gdyby tylko potraktowali Państwo ocenę jako wskazówkę, a nie osobistą ocenę Waszego dziecka... gdyby tylko... Niech Państwo spróbują...
* Jestem mamą dziecka w wieku szkolnym i czuję się nie tylko nauczycielem, ale przede wszystkim rodzicem. Dzieci z którymi pracuję to również moje dzieci,więc często piszę: Nasze...a poza tym – „wszystkie dzieci nasze są”