No i znowu zmiana. I znowu nie wiadomo
co będzie i jak będzie.
Właściwie „sześciolatek” w
pierwszej klasie budził mój opór prawie od początku... no
właśnie: PRAWIE OD POCZĄTKU. Bo na początku pomysł mi się
spodobał. Głównie dlatego, że już pięciolatki musiały wyjść
spod stołu i ruszyć do placówek edukacyjnych aby odbyć roczne
przygotowanie przedszkolne, a zawsze to... wcześniej niż było
wcześniej czyli w wieku lat sześciu. Im wcześniej dziecko
rozpocznie naukę tym lepiej więc, w pierwszej fazie, rokowało to
świetnie. No, ale zaraz za ciosem zmieniono podstawę programową wychowania przedszkolnego, a głównie, ku mojej rozpaczy, podstawę
programową oddziałów przedszkolnych... rocznego przygotowania
przedszkolnego. Dzieci miały nie czytać, nie poznawać liter
ponieważ... nie, nie będę podawać cytatów z najdurniejszej
pozycji jaką zakupiłam zaraz na początku reformy... nie podam
nawet tytułu aby nie być pociągniętą do odpowiedzialności
jakiejkolwiek... ale podam tylko główną myśl owej bezsensownej
zmiany, a mianowicie, że dzieci uczące się według starej reformy,
marnowały czas poznając litery i ucząc się czytać a później
ucząc się pisać i czytać... że to niepotrzebne i bezcelowe, i że
od teraz dziecko ma tylko osiągnąć gotowość szkolną.
I się zaczęło dziać niedobrze. Bo
kiedy nie ma przymusu do nauki liter to? Co się dzieje? Kiedy nie ma
przymusu do nauki czytania to? Co się dzieje? W pierwszych latach (w
pierwszym roku), nauczyciele przedszkoli uczyli dalej liter, ćwiczyli
głoskowanie ale później zapanował trend na lans... w teatrach i
innych ustrojstwach aby pokazać jak dzieci pięknie rysują,śpiewają,
tańczą i recytują... i które przedszkole/ szkoła ma więcej
dyplomów. Czasu na przygotowywanie do klasy pierwszej zostawało
więc mało. Za mało. Efektem tego gros dzieci nie głoskuje, nie
potrafi kolorować obrazków, a litera to dla większości maluchów jak chiński
znak dla nas – dorosłych. Źle. Bardzo źle się stało. Tym
bardziej, że litery, których uczy się dzieci w klasie pierwszej
mają moc zawijasów, esów- floresów, z którymi niewprawna ręka
sześciolatka sobie nie radzi. Do tego dochodzi etap rozwojowy na
jakim znajduje się mała istota o której piszę
(czyt. http://agnieszkafigiela.blogspot.com/2012/06/dlaczego-szesciolatek-to-nie.html).
Trudno i nauczycielom i dzieciom.
(czyt. http://agnieszkafigiela.blogspot.com/2012/06/dlaczego-szesciolatek-to-nie.html).
Trudno i nauczycielom i dzieciom.
No ale... jakoś się nauczyciel,
wykształcony przecież człek, dostosował. Dostosował metody pracy
i młodszemu uczniowi w klasach I – III żyło się i uczyło
niezgorzej. Gorzej w klasach czwartych. Szok przeżyli uczniowie,
nauczyciele i rodzice. Nauczycieli klas starszych nikt nie „tresował”
jak pracować z maluchami... zresztą mieli się wykazać wynikami na
koniec klas szóstych więc... Czyj to problem, że maluch ma
myślenie konkretno-wyobrażeniowe, że wolniej pisze i czyta? Że
mapa dla niego to obraz abstrakcyjny a potęgowanie i ułamki to...
zmiłujcie się wszyscy święci? I że nie ma na to lekarstwa, bo
tak przebiega rozwój dziecka?
Nasi wielcy myśliciele poprawiali
klasę pierwszą – w sensie podstawę programową - i nic poza
tym. Konkursy ogólnopolskie przekraczały możliwości przeciętnego
a... nawet i zdolnego „króliczka”, który zawsze zostawał ciut
z tyłu za swoimi starszymi kolegami... Żal było patrzeć.
Pozostawało czekać aż w pierwszych klasach będą tylko
sześciolatki i wszystko się jakoś dostosuje... i nauczyciel i
wymagania. I może z czasem i podstawa programowa. Wystarczyło to
wszystko pięknie poprawić, dostosować, przećwiczyć tego i owego
i byłoby dobrze. I co teraz? Kto uratuje maluchy, które już są w
szkole? Które już są w gimnazjum? Te króliki doświadczalne? Bo pomysł o ponownym zapisaniu
do „...” ich nie uratuje. Żal.